sobota, 24 stycznia 2015

#4

Słońce delikatnie przedziera się przez zniszczone i poplamione zasłony w moim malutkim pokoiku. Z westchnieniem kładę stopy na brudnej, betonowej podłodze i zaczynam szukać szczotki do włosów i gumki. Rozglądam się po malutkiej, drewnianej, zgrzybiałej szafce, która znajduje się w kącie, tuż obok wynędzniałej maty, na której siedzę.
-Hej, Clovie.
Do pokoju wchodzi Cato, trzymając w ręku jabłko i szklankę wypełnioną do połowy wodą. Blondyn ubrany jest w strój treningowy, czyli dopasowane, czarne spodnie i szarą koszulkę, która idealnie okala jego klatkę piersiową. Jego włosy są jeszcze mokre, niedawno musiał jeszcze być w domu.
-Przyniosłem śniadanie - mówi i siada obok mnie.
-Dobrze wiesz, że nie musisz mi pomagać - warczę.
Biorę do ręki jabłko i szybko je zjadam. Wstaję i szukam w szafce jakiś czystych ubrań. Wyrzucam na podłogę stos brudnych i przepoconych szmat i znajduję jakieś ubranie treningowe.
-Która jest godzina? - pytam, szukając tym razem stroju do szkoły.
-Jakieś piętnaście po czwartej - odpowiada, lustrując mnie wzrokiem.
Świetnie. Czy ja kiedykolwiek nauczę się wstawać wcześnie?
Muszę się pospieszyć, inaczej nie zdążę na pierwszy trening, który zaczyna się o wpół do piątej.
-Leży gdzieś w kuchni moja matka? - chwytam za spodnie znalezione przed sekundą i naciągam je na siebie.
-Ta - blondyn zniesmaczony kręci głową. - Pijana, jak zwykle.
-Czyli wszystko w normie - kwituję, zmieniając bluzkę.
Moja matka przestała się mną zajmować gdy miałam dwanaście lat. Stwierdziła, że i tak pojadę na igrzyska, więc nie ma sensu troszczyć się o malutką Clove. Od tego czasu sama muszę o siebie zadbać. Pieniądze na jedzenie mam dzięki pracy, do której chodzę w każdą sobotę. Sprzątam mieszkania bogatym ludziom w Dwójce.
Do wynędzniałej torby pakuję porozrzucane po pokoju książki i kilka ubrań. Szybko przeczesuję włosy i wiążę je w kucyka.
-O której kończysz? - pytam, zakładając buty.
-



W czasie jednej nocy dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy o Dwunastce, a Peeta wielu rzeczy o Dwójce. Rozmawiamy praktycznie na wszystkie tematy. Blondyn pomaga mi się odprężyć, zapomnieć o wszystkim. Dzięki niemu nie przejmuję się tym, że niedługo będę musiała go zabić. Wytwarza się pomiędzy nami dziwna więź, której nie mogę do końca nazwać. Ufam mu, a on mi. Jednak czy nie jest zbyt wcześnie na przyjaźń? Sama nie wiem.
W czasie kilkunastu godzin dowiaduję się, że Peeta jest szesnastoletnim piekarzem, od dawna zakochanym w Katniss. Pewnego deszczowego dnia uratował jej życie. Nigdy jej nie powiedział o tym, co do niej czuje. Jego ojciec zakochał się w jej matce, jednak ona wybrała górnika. Peeta wie, że nie wyjdzie z tych igrzysk żywy. Tłumaczy mi coś, co nie do końca rozumiem. Mówi, że nie chce być pionkiem w grze. Wzruszam ramionami. Nic z tego nie zrozumiem.
Opowiadam blondynowi o moim dystrykcie : o szkoleniach, Strażnikach i ściśle przestrzeganym prawie. Staram się wytłumaczyć mu moją sytuację z Cato. Opowiadam mu nawet o moim dzieciństwie, o czym jeszcze nie mówiłam nikomu.
Dziwne, że aż tak bardzo zaufałam prawie zupełnie nieznanemu trybutowi. Przecież on może to wykorzystać! Ale nie myślę o tym. Jest mi lżej. Peeta działa jak lekarstwo : leczy moją załamaną psychikę i pozwala wylać z siebie złe wspomnienia.
-Dziś pierwszy dzień szkolenia. Będziesz przy stanowiskach z Katniss? - pytam, leżąc wtulona w chłopaka i patrząc na piękny wchód słońca
-Tak. Haymitch kazał trzymać nam się razem. - mówi, nie odrywając wzroku od słońca - A co z Cato? Będziesz przy nim? - kręcę głową
-Będę przy nożach. Cato pewnie przy mieczach, chyba, że będzie wolał trzymać się z Glimmer. Mamy szukać potencjalnych sojuszników. - wzdycham, a dopiero później zdaję sobie sprawę z jednej ważnej sprawy : chłopiec z Dwunastki wie już o mnie wszystko. Gdyby ludzie z mojego dystryktu dowiedzieli się o tym, zabiliby mnie na miejscu. Na szkoleniu wciąż nam powtarzali, że mamy być skryci w sobie i tajemniczy.  Tym czasem Peeta wie o mnie wszystko. I to mnie przeraża.
-Jaki jest twój ulubiony kolor? - pytam, próbując oderwać się od męczących myśli
-Nie wiem. - wzdycha - Nigdy się jakoś nad tym nie zastanawiałem... A twój? - odpowiada ciepło
-Pomarańczowy. Taki, jak to wschodzące słońce. - uśmiecham się lekko do niego, po czym wstaję - Muszę iść. - oznajmiam cicho, nie chcąc psuć wyjątkowej atmosfery
-Wrócisz do mnie wieczorem? - pyta, momentalnie wstając i podchodząc do mnie
-Przy zachodzie słońca. - szepczę - Jeśli mnie wcześniej Cato nie zabije. - dodaję optymistycznie
-Więc... Do zobaczenia, Clove. - Peeta niespodziewanie przybliża się do mnie i całuje mnie w policzek
-Do zobaczenia, Peeta. - odpowiadam lekko zdziwiona, po czym wchodzę do windy i naciskam numer 2.
Podchodząc do mojej sypialni, słyszę czyjeś krzyki. Szybko je lokalizuję. Pochodzą z pokoju Catona. Wyostrzam zmysły, wyciągam nóż i podkradam się pod drzwi jego sypialni. Zauważam na ścianie tablet. Włączam go i od razu uzyskuję podgląd pokoju blondyna. Ze zdziwieniem zauważam, że to wcale nie jest wołanie o pomoc. To bardziej jęki rozkoszy Glimmer, która aktualnie dochodzi wraz z Cato. Zażenowana wyłączam urządzenie i udaję się do mojej sypialni. Zrzucam ubrania i momentalnie usypiam.
Budzę się zaledwie kilka godzin później. Cały czas myślę o Cato. Jeszcze nie tak dawno mówił, że mnie kocha, uwielbia i nigdy nie zostawi, a teraz co? Przy pierwszej najbliższej okazji zabawia się z Glimmer. Ale w sumie to dobrze. Jak tak dalej pójdzie będę czuć do niego tylko nienawiść. I będzie mi go łatwiej zabić.
-Co ty tu robisz!? Wynoś się stąd! Tu nie potrzebują takich małych i słabych smarkul jak ty, żałosna dziewczynko! - krzyczy na mnie, a ja mimowolnie wybucham śmiechem
-Może i jestem mała, ale jednym ruchem potrafię cię zabić! - prycham, wyciągając z pasa nóż i rzucając za siebie. Trafiam w sam środek tarczy, czyli tam, gdzie powinno być serce u człowieka.
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z nim. Nie zapomnę jego pewnej miny, a potem zdziwienia i podziwu.
Podchodzę do szafy i jak zwykle wybieram zestaw ubrań. Dziś decyduję się na turkusowe spodnie i czarną koszulę z prześwitującymi rękawami. Wybieram także czarne szpilki. Włosy zostawiam rozpuszczone.
Wchodzę do kuchni, by coś zjeść. Zauważam, że Cato i Glimmer się całują na kanapie, więc rzucam im szybkie "cześć", nawet nie zwracając na nich uwagi. Obojętność. To najlepsza cecha wszystkich zawodowców. Nie czują nic. Są zimni jak lód i obojętni. Nie przywiązują większej wagi do ludzi, nie szukają ciepłych relacji.
Podczas gdy ja zajadam się ciepłymi bułeczkami z białym serem, Glimmer i Cato przenoszą się do innego pokoju. To dobrze. Znowu mogę być sama.
Jednak moje szczęście nie trwa długo : niedługo po zjedzeniu posiłku przychodzi Marcus, przynosząc mi strój na trening. Wysilam się na uśmiech i na ciche "dziękuję", po czym kieruję się do swojego pokoju. Wchodzę pod prysznic i wybieram kilka losowych przycisków. W efekcie z góry spływa na mnie lodowata woda, a od boku wypływa jakaś dziwna, gęsta i cytrynowa piana. Po moim ciele przechodzi dreszcz, a ja najszybciej jak potrafię wciskam inne przyciski. Tym razem spod panelu wysuwają się dziwne rurki, z których płynie różany płyn. Przewracam oczami. Lepsze to, niż cytrynowa piana, której nie da się domyć.
Wychodzę spod prysznica i zakładam obcisły czarny kombinezon, który dostałam od Marcusa. Zauważam, że po bokach mój stylista doszył czerwone pasma, które zapewne pomogą pracować moim mięśniom.  Do kompletu dodał elastyczne skarpety i skórzane buty, dopasowane do moich stóp. Włosy związuję w kucyk i w marszobiegu opuszczam apartament.
Postanawiam nie korzystać z windy, lecz przebiec się. W końcu to tylko drugie piętro, więc nic mi się nie stanie. Zbiegam więc schodach i po chwili jestem w  Ośrodku Szkoleniowym. Większość trybutów już jest obecna. Siadam na progu i z niecierpliwością czekam, aż wybije dziesiąta. Przyglądam się uważanie trybutom. Peeta rozmawia z Katniss. Marvel zagaduje do dziewczyny z Czwórki. Szóstka wydaje się nieobecna; jakby w innym świecie. Uśmiecham się szyderczo. Łatwo będzie mi ich zabić.
Nagle wbiegają zdyszany Cato i Glimmer; zaraz po ich wchodzi Atala. Jest to dobrze zbudowana kobieta w wieku mniej więcej dwudziestu lat. Objaśnia nam podstawowe zasady szkolenia. Słucham jej uważnie, chłonąc każde jej słowo.
Zaraz po przemówieniu podchodzę do stanowiska z nożami. Patrzę na tarcze i uśmiecham się złośliwie. Powoli rozluźniam ciało i przejeżdżam po stalowej obudowie zabójczych przedmiotów. Czemu właściwie noże? Czemu na szkoleniu nie wybrałam czegoś innego, na przykład oszczepu? Nie wiem. Noże zawsze przyciągały moją uwagę. Są wielofunkcyjne, małe i śmiercionośne. Dla mnie to połączenie idealne. Możesz nimi zabić wroga, ale także wypatroszyć królika.
Ostrożnie podnoszę nóż i przejeżdżam palcem po jego ostrzu. Jest ścięte pod odpowiednim kątem, zapewnia precyzyjne wbicie się i pozostanie w obiekcie. Jego budowa sprawia, że bardzo szybko będzie się przedzierał przez ludzkie mięśnie i tkanki, przez co zapewni szybką śmierć. Wzruszam ramionami i odnotowuję w głowie, że muszę na arenie jak najszybciej je znaleźć.
Przymocowuję pas z nożami do bioder i kucam. Biorę głęboki wdech i wyciągam jeden nóż. Przypominam sobie ćwiczenia ze szkolenia w Dwójce i postanawiam je odwzorować. Momentalnie wstaję i ciskam nożem w tarczę. Padam na ziemię, przetaczam się, i dopiero wtedy rzucam po raz drugi. Wykonuję przewrót przez bark i znów ciskam nożem. Podbiegam bliżej tarczy i rzucam, odwrócona tyłem. Padam na plecy i przewracam się szybko na brzuch. Szybko wstaję i wycofuję się, zasypując tarczę kolejnymi nożami.
Uśmiecham się szeroko, gdy spostrzegam, że mój pas jest pusty. Spoglądam na tarcze : wszystkie mają nóż w odpowiednim miejscu. Dyskretnie odwracam się i kątem oka spostrzegam, że wszystkie pary oczu zwrócone są na mnie. Cato kiwa z uznaniem głową, tak samo reszta zawodowców. W oczach reszty trybutów zauważam zdziwienie i podziw. Nawet u Tresha, osiłka z jedenastki. Uśmiecham się jeszcze szerzej, po czym wyjmuję noże z tarczy i rozpoczynam nowe ćwiczenie.
Podczas przerwy na lunch siadam przy stoliku z trybutami z Jedynki, Czwórki i z Catonem. Glimmer przekomarza się z chłopakiem z dystryktu Czwartego, Jamesem. Marvel przechwala się przed Stellą, dziewczyną z Czwórki. Tylko ja i Cato siedzimy cicho. Patrzę, jak chłopak z mojego dystryktu podchodzi i szepcze coś do ucha Glimmer, a ta śmieje się głośno. Staram się na nich nie reagować W końcu każdy ma prawo się zakochać, prawda?
-Hej, Clo, co ty taka cicha? Opowiedz nam coś o sobie. - proponuje James, a ja mam ochotę go zabić. Postanawiam jednak zaczekać do Igrzysk. Tak. To zdecydowanie dobry pomysł.
-Ale co mam wam o sobie powiedzieć? - wzdycham - Moje życie jest strasznie nudne, jak każdego w Dwójce. - uśmiecham się i zauważam, jak Cato spogląda się na mnie ze zdziwieniem. On wie, jak ciężko jest u mnie w domu. Ojciec nie żyje. Zginął na Igrzyskach, dlatego pewnie wszyscy myślą, że zgłosiłam się, by zemścić się za ojca. Zabrali go tam w wieku osiemnastu lat, kiedy miałam roczek. Gdy została piątka zawodników, trójka zawodowców z Jedynki i Czwórki utworzyła sojusz przeciwko mojemu ojcu. Nie miał szans, ale mimo tego walczył. Walczył do ostatniego tchu. Zdążył zabić jednego trybuta, a chłopaka z Czwórki poważnie zranił. Niestety, dobiła go dziewczyna z dystryktu rannego. Do dziś w Dwójce mój ojciec jest wzorem dla młodych. - A ty, Jam? Praktycznie nic o tobie nie wiem. - zręcznie zmieniam temat, by uniknąć rozwinięcia tematu mojego życia. O mojej sytuacji w domu wiedzą tylko dwie osoby: Cato i Peeta.
-Moje życie opiera się głównie na łowieniu ryb. - śmieje się głośno, tak, że wszyscy zebrani w sali zwracają na niego uwagę - Więc również nic ciekawego. - kwituje, uśmiechając się szeroko. - A ty, Cato? Powiesz nam coś o sobie? - sięgam po bułkę i powoli ją przeżuwam, kiedy blondyn piorunuje mnie wzrokiem. Siadam po turecku i uważnie słucham niebieskookiego.
-Co mam powiedzieć? - wzrusza ramionami - Od dziecka byłem szkolony na Strażnika Pokoju. - patrzy na mnie wymownie, a ja z trudem powstrzymuję się, by nie wybuchnąć śmiechem. Wiem, że Cato kłamie. Od dziecka był szkolony na trybuta. Niedawno dostał się nawet do specjalnej szkoły, gdzie miał trenować jeszcze półtorej roku, i dopiero wtedy zgłosić się na ochotnika. Los wybrał inaczej, ale wiem, że blondyn sobie poradzi. Doskonale posługuje się mieczem, bezbłędnie rzuca oszczepem, jest silny i doświadczony w walce wręcz. Jednym ruchem potrafi zabić człowieka. - Moją jedyną pasją jest bieganie. Biegam szybko i pokonuję długie dystanse. - prycha, a ja wiem, że to prawda. Ale wiem też, że ja biegam o niebo lepiej. Zawsze, gdy na szkoleniu dziewczyna rywalizowała z chłopakiem, ja trafiałam na Cato. Zawsze w biegach wygrywałam. - A może ty coś o sobie opowiesz, Stella? - i blondyn nie lubi opowiadać o sobie. Męczy go to. - Tylko błagam, nie przechwalaj się. Opowiedz o czymś ciekawym... Proszę. - jęczy cicho i posyła dziewczynie jeden z jego cudownych uśmiechów. Zawsze były one zarezerwowane dla mnie. Jak to możliwe, że w ciągu kilku dni tak wiele się zmieniło?
-No dobra. - ulega prośbą Catona, po czym nerwowo przeczesuje palcami włosy - Niedawno poznałam takiego mega, mega przystojnego chłopaka... - w tym momencie się wyłączam. Nigdy nie potrafiłam rozmawiać na typowe dla dziewczyn tematy, typu chłopcy, ubrania i makijaż. Nie nadawałam się do tego. Byłam wychowana w warunkach ekstremalnie trudnych, od dziecka zdana praktycznie tylko na siebie. Do dwunastego roku mojego życia moja matka pracowała, ale potem... Stwierdziła, że nie ma dziecka. Że zginęło na Igrzyskach, podobnie jak ojciec. Chciała w pewien sposób zatuszować prawdę, wyłączyć się od rzeczywistości. Pomagał jej w tym alkohol. Więc to ja pracowałam, chodziłam na szkolenie i uczyłam się. A ona piła. To było jej jedyne zajęcie...
Po przerwie wracamy do zajęć. Nie potrafię się skupić. Cały czas dyskretnie przyglądam się Cato, który co chwilę dyskretnie całuje Glimmer. Tęsknię za nim. Za jego pocałunkami. Za jego dotykiem, ciepłem, za jego słowami. Zaciskam powieki. Jestem wśród dwudziestu trzech ludzi, którzy chcą mnie zabić. Reprezentuje Dwójkę. Muszę być silna. Podchodzę do mojego ulubionego stanowiska i chwytam za noże. Wyładowuje wszystkie emocje, rzucając coraz to szybciej, lepiej, sprawniej i mocniej w tarcze. Gdy przez przypadek nóż przelatuje przez tarczę, robiąc w niej dziurę, sponsorzy spoglądają na mnie z podziwem. Ale ja nawet nie podnoszę na nich wzroku. Nie potrafię. Każdy mój mięsień drga. Nie potrafię nad sobą zapanować. Z trudem dotrzymuję do końca szkolenia, po czym wsiadam do windy. Bez zastanowienia wciskam numer dwanaście, po czym biegnę na dach. I znów płaczę. Jestem żałosna.
~.~
Jest i #4
Podoba wam się? Czekam na opinie.
Może jakieś sugestie do następnego rozdziału? Jestem otwarta na propozycje :)
Pozdrawiam ;*

1 komentarz:

  1. Rozdział boski. ;-D
    Niedawno znalazłam tego bloga i nie żałuję.
    Dziewczyna masz ogromny talent!!!
    Uwielbiam ciebie i twojego bloga!!! Dlatego nominujemy cię do LIBSTER AWARD!!!
    Więcej informacji tutaj:
    http://trylogia-czasu-opowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń