wtorek, 20 stycznia 2015

#3

Rankiem przebieram się w czarną, rozkloszowaną spódniczkę, sięgającą mi do połowy ud,  dżinsową koszulę, którą zawiązuję na pępku i czarne baletki. Włosy związuję w koka i udaję się na śniadanie. Tym razem jestem pierwsza. Spokojnie zamawiam jedzenie, po czym delektuję się nim w samotności. Dopiero po chwili dołącza do mnie Lyme i Annie, a na samym końcu Cato.
-Macie jakiś konkretny plan? - pyta Lyme, a ja kiwam głową.
-Mamy zamiar utworzyć sojusz - oznajmiam twardo.
-Świetnie! - Lyme klaska, a potem przygląda nam się złowrogo - A co potem?
-Potem będzie rzeź - wdycham, upijając łyk wody.
-Można i tak... - odpowiada zrezygnowana mentorka - Wiem, że wszystkiego nauczyli was na szkoleniu. Pamiętajcie tylko o tym, by uczestniczyć w treningach. - oznajmia sucho i wstaje od stołu
-Zaraz dojeżdżamy! - cieszy się Annie
Niedługo potem wraz z przypuszczeniami Annie, dojeżdżamy do Kapitolu. Oślepia mnie blask tego miasta. Tysiące małych, krętych uliczek z bajkowymi domami. Mieszkańcy Kapitolu ubrani są w śmieszne, kolorowe stroje i różnobarwne peruki. Traktują nas jak widowisko, pokazują nas palcami i fotografują.
Od razu oddają nas do Centrum Odnowy. Tam zapoznaję się z moją ekipą przygotowawczą. To trójka naprawdę miłych ludzi, których imion nie mogę spamiętać. Mają niebieskie i zielone peruki, w tym samym kolorze są ich ubrania. Usypiają mnie. Budzę się dopiero parę godzin później, a przede mną stoi mój stylista.
-Marcus. - podaje mi dłoń, którą niechętnie ściskam - Ja i stylistka Cato postanowiliśmy zrobić z was rzymskich wojowników. - oznajmia promiennie - Twój strój leży w szafie. Zaraz do ciebie przyjdę.
Szybkim kokiem podchodzę do szafy. Przykładam do czytnika moją dłoń, a drzwi szafy momentalnie się otwierają. Na wieszaku wisi złoty strój, zrobiony z piór. Obok zauważam złoty hełm ze skrzydłami po bokach. Uśmiecham się chłodno i przebieram się w niego. W momencie, w którym zasuwam zamek, wchodzi Markus.
-Istna zabójczyni. - mówi ironicznie, a ja posyłam mu jedno z moich zabójczych spojrzeń - Spokojnie, żartowałem! - unosi ręce w geście kapitulacji. Mimo wszystko uśmiecham się gorzko, ale z oczu nie schodzi mi nieprzyjemny chłód. Stylista zakłada mi na głowę hełm, poprawiając coś przy mojej fryzurze. Prowadzi mnie na paradę. - Zaraz przyjdę. Znajdź Cato. - rozkazuje, udając się do czyjejś stylistki. Nerwowym krokiem podążam do Catona, po drodze wpadając na kogoś.
-Co ty wyprawiasz, do cholery? - pytam wściekła, nawet nie zaszczycając chłopaka moim spojrzeniem.
-To ty na mnie wpadłaś! - broni się, podając mi dłoń, by pomóc mi wstać.
-Nie musisz mi pomagać. - mówię chłodno, wstając i otrzepując się.
-Może chcę? - pyta z aluzją, patrząc prosto w moje oczy - Peeta. - przedstawia się, a ja przymykam oczy.
Pan Pomocny się znalazł.
-Clove. - odpowiadam, mimowolnie się uśmiechając. Sama nie wiem, dlaczego. Przecież nie przyjechałam się tu zaprzyjaźniać. "I ciebie niedługo zabiję" myślę, odchodząc od chłopaka z Dwunastki.
Podchodzę do Catona i z trudem powstrzymuję się od pocałowania go. W porę jednak przypominam sobie, że właśnie jestem na igrzyskach, i że p r a w d o p o d o b n i e będę musiała zabić i jego. Spuszczam głowę. Cato naprawdę wygląda perfekcyjnie. Złoty strój idealnie okala jego urzeźbione ciało. Blond włosy wkomponowują się w złoty hymn. Niebieskie oczy świecą niczym dwa malutkie diamenciki. Wzdycham głośno. Mam już wszystkiego dość.
Widzę, jak Cato klei się do Glimmer. Cały czas słodko się do niej uśmiecha, a w pewnym momencie zostawia mnie i podchodzi do niej. Śmieją się i żartują w najlepsze, podczas gdy ja jestem zupełnie sama. Dopiero Marcus pyta o Catona, a po chwili jego stylistka przyprowadza go do mnie.
Wsiadam na rydwan, chłodno patrząc przed siebie. Moja twarz wygląda jak skamieniała. Catona też. Nie uśmiechamy się, nie machamy do publiczności. Jesteśmy zabójcami z dystryktu drugiego. Wymagają od nas profesjonalizmu, a nie sztucznych uśmiechów i słodkich buziaków do publiczności.
Mieszkańcy Kapitolu i tak nas uwielbiają. Robią nam zdjęcia i wykrzykują nasze imiona. Gdy dojeżdżamy, słyszymy głośne "Katniss! Katniss!". Patrzę groźnie na ekran. Dziewczyna wygląda, jakby stała w płomieniach. Kamera pokazuje na Peetę. Jego także okalają płomienie. Trzyma Katniss za rękę. Nie wiem czemu, ale czuję delikatne ukłucie w sercu. To dziwne, bo przecież prawie nie znam tego blondyna. Mimowolnie porównuję go z Cato, kiedy prezydent Snow wygłasza przemówienie.
Zaraz po paradzie kierujemy się do apartamentu. Po drodze zrzucam ten beznadziejny hełm. Numer piętra odpowiada numerowi dystryktu. Wciskam więc dwójkę, nie czekając na nikogo. W ostatniej chwili postanawiam wcisnąć najwyższy numer jaki jest, czyli dwunastkę. Chcę dostać się na dach. Chcę być sama, a na moim piętrze i tak pewnie zaraz wszyscy będą. Nie mogą mnie zobaczyć w takim stanie. Straciłabym autorytet.
Gdy nareszcie wchodzę na dach, siadam na zimnej, betonowej posadzce i patrzę się przed siebie. Przypominam sobie o moich planach, które Cato zniszczył. O naszych marzeniach, które przez niego legły w gruzach.
Igrzyska. Wygrana. Sława. Chwała. Zakończenie szkoły. Rozpoczęcie szkolenia na strażnika. Rozpoczęcie pracy. Przygoda. Poznawanie nowych dystryktów. W końcu, po latach, spotkanie. Kto wie, może nawet ślub? Dzieci?
Nie, to ostatnie wykreślić.
I przedostatnie też.
Podnoszę kamień z betonu i obracam go w palcach. Chcę nim rzucić tak daleko, jak tylko mogę.
-Nie radziłbym. Chyba, że chcesz się zabić.
Odwracam się i zauważam Pana Pomocnego.
-Znakomicie, jeszcze ciebie tu tylko brakowało - warczę.
Peeta podnosi kamień i delikatnie rzuca go przed siebie. Ze zdziwieniem obserwuję jak wraca, ledwo nie zabijając przy tym chłopaka z Dwunastki.
-Pole. Można się było domyślić - kręcę głową. - Już jedna osoba przez nie zabiła trybuta, czy w tym Kapitolu już kompletnie nie myślą? - śmieję się gorzko.
-Co? - pyta ze zdziwieniem Pan Pomocny. - Kto kogo zabił w ten sposób?
Blondyn siada obok mnie, a ja się od niego odsuwam.
-Haymitch. W ten sposób wygrał igrzyska - mówię całkiem spokojnie.
-Nie... Nie! - z niedowierzaniem kręci głową - To niemożliwe, rozumiesz!?
Wybucham głośnym śmiechem i wstaję.
-Jak mi nie wierzysz, to sam się go spytaj. I powiedz mu, że mój ojciec nie zabił jego dziewczyny, nie mógł, bo w tym samym czasie był pożerany przez wiewiórki.
Odwracam się od Pana Pomocnego i idę w stronę windy. Wsiadam do niej i bez zastanowienia wciskam drugi numerek.
Willow, czyli moja matka, w wieku siedemnastu lat została zmuszona do ślubu z Phil'em Allisonem. Ich małżeństwo trwało pół godziny. Ludzie mówią, że nie było zbyt szczęśliwe, bo moja matka była zakochana w Mark'u Scott'cie. Tydzień przed osiemnastymi urodzinami Phila odbyły się Dożynki. Mąż mojej matki zginął, a szczęśliwa Willow mogła być z Markiem. Jednak nigdy się nie pobrali, bo w Dwójce ślub można wziąć tylko raz w życiu.
-Gdzieś ty się podziewała!? - wrzeszczy Cato, a ja patrzę na niego lodowatym wzrokiem.
-Nie twój interes. - odpowiadam twardo i siadam przy stole. Zamawiam sałatkę owocową oraz kurczaka w sosie czosnkowym. Zajadam się pysznościami, nie zwracając uwagi na setki obelg od Lyme. Cato ze skupieniem na mnie patrzy. Milczy, co mnie niezmiernie denerwuje. Sprawia wrażenie zamyślonego, dawno nie widziałam go w takim stanie.
Kończę kolację i bez słowa udaję się do mojej sypialni. Cato idzie za mną. Rzucam się łóżko, czekając, aż blondyn wejdzie za mną. I tak się dzieje.
-Co ty wyprawiasz? - pyta chłodno.
-Nie twój interes - syczę, przymrużając oczy.
-Masz racje, nie mój - uśmiecha się gorzko. - Wiem, że mamy układ, że nic dla siebie nie znaczymy i w ogóle... - wzdycham głośno, piorunując go wzrokiem - Chcę cię tylko powiadomić, że Glimmer może być częstym gościem w moim pokoju. Szczególnie w nocy. I nie licz na to, że to będzie spokojna noc. - oznajmia, a ja wzruszam ramionami
-OK. Jeśli to wszystko, to wyjdź. - mówię całkiem obojętnie. Nie, nie będę płakać w tego powodu. Jestem już wystarczająco zmęczona tym wszystkim, że nie czuję już nic. Blondyn nie wychodzi. - Coś jeszcze? - kręci głową - To wyjdź. No, już! Wyłaź stąd! - rzucam obok niego lampką, która leżała koło łóżka, a on błyskawicznie wynosi się z mojej sypialni.
Podchodzę do ogromnej szafy i szybko wybieram tradycyjnie czarne rurki, do tego koszulkę z napisem, skórzaną kurtkę i czarne botki. Cicho wymykam się z apartamentu i podchodzę do windy. Chwilę później znajduję się na dachu. Wpatruję się tępo w gwiazdy. Otacza mnie przyjemny chłód.
-Wiedziałem, że wrócisz. - słyszę za sobą pewny głos Peety. Momentalnie się odwracam i pokazuję na miejsce obok siebie. Dopiero gdy blondyn siada, zaczynam rozmowę z nim.
-Nie bądź taki pewny siebie, Panie Pomocny - rzucam krótko, nie odwracając wzroku od ciemnoniebieskiego nieba.
-Kiedy wymyśliłaś to idiotyczne nazwisko? - pyta zaskoczony, lekko dźgając mnie w ramię.
Wyduszam z siebie nerwowy śmiech.
-Dziś. Jak mi się przedstawiłeś. To była moja pierwsza myśl o tobie.
Peeta uśmiecha się szeroko.
-Moją pierwszą myśl o tobie brzmiała coś jak: "kolejna napuszona księżniczka na igrzyskach".
Pan Pomocny tym zdaniem nabił sobie u mnie wielkiego plusa.
-Auć - ironizuję.
-Właśnie o tym mówiłem - śmieje się Peeta.
Przymrużam oczy i spoglądam na niego.
-Jesteś całkiem zabawny. Może gdybyśmy poznali się nie na igrzyskach....
-Bylibyśmy przyjaciółmi? - wtrąca blondyn. - Ta, już to dzisiaj przerabiałem z taką jedną laską, w której podkochuję się od małego. Wielkie dzięki - chłopak ostrożnie rzuca kamieniem przed siebie.
Znów mimowolnie śmieję się.
-Życie nie jest sprawiedliwe - podsumowuję, cały czas się uśmiechając.
Peeta zawiesza swój wzrok na mnie.
-Mówisz tak, bo ten ogromny chłopak z twojego dystryktu kręcił z tą blondyną?
Co?
Jak on to zauważył?
Czy to naprawdę było aż tak widoczne.
-Ja... Nie... - chcę mu wytłumaczyć, co naprawdę się między nami działo, ale nie potrafię znaleźć odpowiednich słów.
-Dziewczyno, czy ty się właśnie zarumieniłaś? - pyta zaskoczony, a ja zaczynam dotykać moich policzków.
Nie, to niemożliwe!
A jednak.
Śmieję się najdziwniejszym z moich wszystkich śmiechów i zakrywam twarz dłońmi.
-Łał, wy coś tam, w Dwójce do siebie czujecie.
-Zaczynasz mnie drażnić - warczę, a Peeta wstaje.
-Mhm, kochany jesteś taki piękny! - bierze do ręki jeden z większych kamieni i mówi do niego. - Kocham cię! Będziemy już na zawsze razem! O, tak, skarbie. Już na.... - szybko podrywam się i skaczę na blondyna. Przykładam mu dłoń do ust, a nogami blokuję jego ręce.
-Jeszcze jedno słowo i przestanę być taka miła, Panie Pomocny - cedzę.
Puszczam Peetę i przetaczam się na plecy. Obydwoje wybuchamy głośnym śmiechem.
-Nie jesteś maszynką do zabijania. Ty go kochasz - mówi całkiem poważnie.
-Może - wzruszam ramionami. - Ale przymknij się już....
~.~
Jest i #3
Jak wam się podoba?
Czekam na komentarze :3
Kolejny dodam, gdy nagromadzi się kilka komentarzy.
Pozdrawiam ;*

2 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga. Kocham Igrzyska Śmierci i lubię odwiedzać blogi o takiej tematyce.
    Pierwszy raz czytałam o wydarzeniach z IŚ z perspektywy Clove. Miła to odmiana. Masz lekki styl pisma, dzięki czemu przyjemnie się czyta.
    Ku mojej radości pojawił się Peeta. <3 Ciekawi mnie jaką rolę odegra w Twoim opowiadaniu. Czyżby jedynie chciał zyskać zaufanie innych, aby chronić siebie i Katniss A może naprawdę współczuje Clove? Mam nadzieję, że wyjawisz nam to w przyszłym rozdziale. :)

    Pozdrawiam gorąco i serdecznie zapraszam do mnie:
    http://history-of-lily-evans.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie zapraszam do poddania się ocenie na ocenialni http://ocenialnia.blogspot.com/
    Lorie :)

    OdpowiedzUsuń