-Powiedz mi, co zrobiłam źle? - pytam pusto, wpatrując się w zachód słońca. Jaskrawe barwy działają kojąco, ale mimo wszystko nie mogę się uspokoić,
-Nic. - odpowiada Peeta i niepewnie mnie przytula - Jesteś tylko człowiekiem, tak? Masz uczucia, zrozum to. - nie mam pojęcia, jak on to robi, że każdy wierzy w jego słowa. Wpatruję się w jego jak w obrazek. Peeta czaruje innych swoimi słowami. To właśnie dzięki niemu uspokajam się. Zamykam powoli powieki i opieram głowę o jego ramię.
Pamiętam, że gdy byłam mała uwielbiałam śpiewać jedną piosenkę. Była ona inna od wszystkich banałów, których uczyliśmy się w szkole. Wydawało mi się, że ma jakiś ukryty sens. Jednak moja matka zakazała mi jej śpiewać. Tłumaczyła mi, że możemy mieć przez to kłopoty. Dopiero teraz zrozumiałam sens tych słów. Dwójka jest całkowicie podporządkowana Kapitolowi. Nie mamy żadnych praw. Jesteśmy maszynkami do zabijania.
"Masz prawo kochać, masz prawo śnić
Masz prawo śpiewać, masz prawo żyć
Masz prawo marzyć teraz i tu
Na przekór kłamstwu, na przekór złu."
-Dziękuję. - szepczę cicho, wtulając się w piekarza
-Clove... - wzdycha - Wytłumacz mi jedną rzecz. - odwracam się do niego twarzą i ze skupieniem czekam na pytanie - W jaki sposób oni was aż tak perfekcyjnie wyszkolili? - wybucham głośnym śmiechem, ale Peeta dalej pozostaje poważny. Prostuję się więc i dalej go słucham. - Nie chodzi mi tylko o to, że Cato trafił oszczepem kukłę z odległości piętnastu metrów... Jak oni sprawili, że nie macie żadnych uczuć? - jego tęczówki na chwilę krzyżują się z moimi. Biorę głęboki oddech i odpowiadam.
-W wieku siedmiu lat dokonano selekcji. Słabszych oddzielono od mocniejszych. - zaciskam mocno powieki, przypominając sobie tą okropną chwilę - Zaczęto nas szkolić... Gdy nieco podrośliśmy, mieliśmy może z dziesięć lat, nie celowaliśmy już w kukły. Naszymi tarczami stały się właśnie te dzieci. Wmawiano nam, że oni... - jęczę cicho - Błagam, nie każ mi tego tłumaczyć. To było naprawdę okropne...
-W porządku. - odpowiada ponuro, po czym znów mnie obejmuje. Rozmawiamy na luźne tematy, widocznie bojąc się wejść na głębszą wodę. Nawet nie czuję, kiedy zasypiam...
-Clo, czemu taka jesteś? - pyta Cato, a ja niepewnie muskam dłonią jego policzka
-Jaka jestem? - pytam pusto, wpatrując się w jego cudowne tęczówki. Jesteśmy sami. Leżymy u niego na łóżku. Blondyn obejmuje mnie, a ja ostrożnie kładę się na jego torsie.
-Czemu udajesz, że cię nie obchodzę, a tak naprawdę nie możesz beze mnie wytrzymać? Czemu się oszukujesz? Clo, ja tego nie chcę... - delikatnie całuje mnie w skroń, a po całym moim ciele przechodzi przyjemny dreszcz
-Ja też tego nie chcę. - szepczę cicho, po czym namiętnie go całuję
Budzę się z przeraźliwym krzykiem. Wpatruję się w jakąś osobę, która stoi przede mną, nie mogąc się opanować. Po moich policzkach płyną łzy. Trudno. Mrugam kilkakrotnie i znów spoglądam na osobę stojącą przede mną. Momentalnie ją rozpoznaję.
-Haymitch? - pytam pusto, powoli opanowując moje drgające ciało - Co ty tu robisz?
-A co ty tu robisz? - odpowiada złośliwie. Wzdycham głośno i ocieram łzy z policzka.
-Już nic. Wychodzę. - mówię chłodno, nawet nie patrząc na chłopaka z Dwunastki. Przechodzę koło Haymitcha i spoglądam mu prosto w oczy. Potem bezczelnie śmieję się mu w twarz. - I zrozum w końcu, że to nie ja ani nie mój ojciec zabił Maysilee! To były leśne ptaki. To one rozszarpały jej szyję! - widzę, jak Abernathy próbuje zapanować nad emocjami. W pierwszej chwili chce mnie zabić, jednak z trudem się opanowuje. Syczy tylko, żebym wyszła, więc pewna siebie to robię.
Zbiegam szybko po schodach i z impetem wchodzę do mojego apartamentu. Ze zdziwieniem zauważam, że nikogo nie ma w kuchni. Wzruszam ramionami i zamawiam porządny posiłek. Błyskawicznie pochłaniam dwa talerze zupy jarzynowej, kopytka oraz ciastka z orzechów włoskich. Na dobitkę wypijam jeszcze gorące kakao. Przepełniona decyduje się na szybką kąpiel oraz rozmowę z Cato. To ostatnie nie przychodzi mi zbyt łatwo, ale nie mam wyboru. Muszę z nim rozmawiać. Dla dobra Dwójki.
Niepewnie pukam do jego pokoju. Po odczekaniu kilkunastu sekund naciskam klamkę. Zero odpowiedzi. Jednym, pewnym kopniakiem otwieram je. Zauważam, że blondyn leży na łóżku, ściskając w ręku jakąś fotografię.
-Hej? - witam się z nim, choć w sumie nie wiem po co. Przecież mogłam tu wejść bez pukania, choćby i wyważając drzwi. Ale nie zrobiłam tego. Dlaczego? Może to po prostu szacunek do tych wszystkich chwil spędzonych razem? Nie wiem. I szczerze nawet nie chcę wiedzieć.
-Oh, to ty, Clo. - Cato jest wyraźnie zdziwiony, momentalnie chowa fotografię pod poduszkę. - Myślałem, że to Glimm. - prostuje, a ja uśmiecham się niechętnie.
-Taa, jasne. - podchodzę do niego i rzucam się na łóżko - Musimy pogadać. - blondyn patrzy na mnie spod byka, a ja wiem, że muszę mu to wytłumaczyć - O sojuszu, oczywiście.
-W sumie to nie zawracałem sobie tym głowy. - wzrusza ramionami, co mnie strasznie drażni. Mimo wszystko zachowuje pozory i nie daję się ponieść emocjom.
-A ja myślałam. - rzucam obojętnie -Myślałam o mnie, o tobie, Marvelu, Glimmer, Jamesie, Stelli.... - wyliczam - I Peecie.
-Peeta? Z Dwunastki!? - blondyn rzuca mi zaciekłe spojrzenie, a ja kiwam głową
-Jest silny. Przyda się nam. - mówię zachęcająco
-I co z tego? Tresh też jest silny. - prycha
-Naprawdę!? To idź geniuszu i powiedz: "Hej, Tresh. Choć, przyłączysz się do nas, wybijemy bezbronnych, a potem zabijemy ciebie". - odgryzam mu się
-Co ty mi chcesz powiedzieć!? - pyta chłodno
-To, że Tresh jest z Jedenastki. I nigdy się nie zgodzi na żaden sojusz. - wstaję z łóżka i podchodzę do drzwi
-A Peeta niby się zgodzi? - odwracam się do Catona
-O to niech cię już głowa nie boli. - syczę, po czym wychodzę i zatrzaskuję drzwi. Opieram się o drzwi od jego pokoju i... Płaczę. Znów.
-Jesteś żałosna, Clove. - mówię sama do siebie, po czym biorę się w garść i wychodzę z apartamentu.
Między mną a Cato nie zawsze było kolorowo. Z początku gardziliśmy sobą. On był moim największym wrogiem. To właśnie go najbardziej nienawidziłam. To właśnie mu chciałam udowodnić, jak silna jestem. Myślałam, że jest bezdusznym człowiekiem. Wmawiałam to sobie każdej nocy, przypominając sobie nasze przekomarzania. Z czasem wszystko się zmieniło. Zaczęłam dostrzegać w nim ludzkie odruchy. Pewnego dnia, gdy miałam może z trzynaście lat, mój świat wywrócił się do góry nogami. Głód doskwierał mi już od kilku dni. Byłam tak chora, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. Czekałam na śmierć. Pragnęłam jej. Ale... Niespodziewanie zjawił się on. Przyszedł, mimo rzęsistego deszczu. Przyszedł, mimo tego, że dzieliło nas wiele kilometrów. Pomógł mi. I będę mu za to wdzięczna chyba do końca życia.
Wędruję spokojnie krętymi uliczkami Kapitolu, nie zważając na to, jak bardzo wyróżniam się od Kapitolińczyków. Potrzebuję odetchnąć. Odciąć się od wszystkiego, co mnie otacza. Choć na chwilę. Spacer mi w tym pomaga. Ciasne uliczki, domki wyglądające jak z piernika... Czuję się jakbym była księżniczką w bajce. Tylko gdzie się podział mój książę?
W pewnym momencie spostrzegam, że jeden budynek znacznie różni się od innych. Nie jest lukrowany, różowy, ani przesadnie zdobiony. Zwykły, szary dom, z drewnianymi drzwiami i maleńkimi oknami. Bez zastanowienia tam wchodzę.
Mrok panujący w pomieszczeniu momentalnie mnie przeraża, jednak szybko opanowuję strach. Uśmiecham się chłodno i mówię bezgłośne "dzień dobry. Jest tu ktoś?". Nie słyszę jednak odpowiedzi, więc wychodzę. Dopiero później spostrzegam swój błąd. Na ogłoszeniu na ścianie wyraźnie pisze "czynne od 22 do 6". Lekko podirytowana tym faktem wracam do apartamentu.
-Hej, Clo. - wita mnie promiennie Glimmer
-Hej, Glimm. - odpowiadam jej wymuszonym uśmiechem - Czekasz na Cato? - dopytuję, przechodząc przez kuchnię
-Oh, tak właściwie to nie. Czekam, aż się opanuje i mnie przeprosi. - zdziwiona przystaję i odwracam się do niej twarzą
-A co on ci takiego zrobił? - pytam z udawaną troską, przysuwając się bliżej blondynki
-Powiedział, że jestem panienką na jedną noc. - chlipie, a ja mimowolnie podążam do pokoju Cato
-Załatwię to z nim. - krzyczę do Glimmer, gdy stoję już pod jego pokojem
Nie opanowuję emocji. Nie chcę. Nie mogę. Nie potrafię. Jestem na niego zła, wściekła za to, co zrobił blondynce. Co on sobie w ogóle myśli? Że jak wygląda jak grecki bóg, to może upokarzać każdą dziewczynę? O nie, Cato. Tym razem posunąłeś się za daleko.
-Co ty sobie wyobrażasz, Hadley? - krzyczę, rzucając się na niego
-Też cię miło widzieć, Clove. - odpowiada, a z jego twarzy nie schodzi szczery uśmiech. Spoglądam mu prosto w oczy, jednak nie dostrzegam tam ani grama złośliwości ani arogancji. Szamotam się z nim chwilę, próbując stoczyć go z łóżka.
-Jak mogłeś to zrobić Glimmer!? - syczę, a on przewraca mnie. Teraz leżę plecami na podłodze, i to on ma nade mną pełną kontrolę.
-A od kiedy ty się z nią przyjaźnisz, co? - mruczy mi do ucha, a ja próbuję przetoczyć go na drugą stronę - Właśnie. Tak naprawdę nic cię nie obchodzi. - ręką sięga po pilota i blokuje drzwi od środka, cały czas napierając na mnie swoim ciałem
-Puść mnie. - mówię chłodno, a on bezczelnie patrzy mi prosto w oczy
-Clove... - wzdycha głośno - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - stopy przenosi na moje nadgarstki. Przejeżdża kciukiem po mojej twarzy, a ja zamykam powieki. Zmuszam się, by go teraz nie pocałować. Clove, nie! Jesteś teraz na niego zła! Jednak błękit jego tęczówek rozmiękcza moje serce. Prawda jest taka, że nie potrafię się długo na niego gniewać. I on dobrze o tym wie. - Byłem z Glimmer tylko po to, by wzbudzić twoją zazdrość. - przewracam teatralnie oczami, a on wygina kąciki ust w delikatny uśmiech - Chciałem, byś zrozumiała, że nie możesz żyć beze mnie... - wbijam wzrok w ścianę, podczas gdy on patrzy na mnie z uwagą - Ja cię dalej kocham. I nigdy nie przestanę...
-Haymitch? - pytam pusto, powoli opanowując moje drgające ciało - Co ty tu robisz?
-A co ty tu robisz? - odpowiada złośliwie. Wzdycham głośno i ocieram łzy z policzka.
-Już nic. Wychodzę. - mówię chłodno, nawet nie patrząc na chłopaka z Dwunastki. Przechodzę koło Haymitcha i spoglądam mu prosto w oczy. Potem bezczelnie śmieję się mu w twarz. - I zrozum w końcu, że to nie ja ani nie mój ojciec zabił Maysilee! To były leśne ptaki. To one rozszarpały jej szyję! - widzę, jak Abernathy próbuje zapanować nad emocjami. W pierwszej chwili chce mnie zabić, jednak z trudem się opanowuje. Syczy tylko, żebym wyszła, więc pewna siebie to robię.
Zbiegam szybko po schodach i z impetem wchodzę do mojego apartamentu. Ze zdziwieniem zauważam, że nikogo nie ma w kuchni. Wzruszam ramionami i zamawiam porządny posiłek. Błyskawicznie pochłaniam dwa talerze zupy jarzynowej, kopytka oraz ciastka z orzechów włoskich. Na dobitkę wypijam jeszcze gorące kakao. Przepełniona decyduje się na szybką kąpiel oraz rozmowę z Cato. To ostatnie nie przychodzi mi zbyt łatwo, ale nie mam wyboru. Muszę z nim rozmawiać. Dla dobra Dwójki.
Niepewnie pukam do jego pokoju. Po odczekaniu kilkunastu sekund naciskam klamkę. Zero odpowiedzi. Jednym, pewnym kopniakiem otwieram je. Zauważam, że blondyn leży na łóżku, ściskając w ręku jakąś fotografię.
-Hej? - witam się z nim, choć w sumie nie wiem po co. Przecież mogłam tu wejść bez pukania, choćby i wyważając drzwi. Ale nie zrobiłam tego. Dlaczego? Może to po prostu szacunek do tych wszystkich chwil spędzonych razem? Nie wiem. I szczerze nawet nie chcę wiedzieć.
-Oh, to ty, Clo. - Cato jest wyraźnie zdziwiony, momentalnie chowa fotografię pod poduszkę. - Myślałem, że to Glimm. - prostuje, a ja uśmiecham się niechętnie.
-Taa, jasne. - podchodzę do niego i rzucam się na łóżko - Musimy pogadać. - blondyn patrzy na mnie spod byka, a ja wiem, że muszę mu to wytłumaczyć - O sojuszu, oczywiście.
-W sumie to nie zawracałem sobie tym głowy. - wzrusza ramionami, co mnie strasznie drażni. Mimo wszystko zachowuje pozory i nie daję się ponieść emocjom.
-A ja myślałam. - rzucam obojętnie -Myślałam o mnie, o tobie, Marvelu, Glimmer, Jamesie, Stelli.... - wyliczam - I Peecie.
-Peeta? Z Dwunastki!? - blondyn rzuca mi zaciekłe spojrzenie, a ja kiwam głową
-Jest silny. Przyda się nam. - mówię zachęcająco
-I co z tego? Tresh też jest silny. - prycha
-Naprawdę!? To idź geniuszu i powiedz: "Hej, Tresh. Choć, przyłączysz się do nas, wybijemy bezbronnych, a potem zabijemy ciebie". - odgryzam mu się
-Co ty mi chcesz powiedzieć!? - pyta chłodno
-To, że Tresh jest z Jedenastki. I nigdy się nie zgodzi na żaden sojusz. - wstaję z łóżka i podchodzę do drzwi
-A Peeta niby się zgodzi? - odwracam się do Catona
-O to niech cię już głowa nie boli. - syczę, po czym wychodzę i zatrzaskuję drzwi. Opieram się o drzwi od jego pokoju i... Płaczę. Znów.
-Jesteś żałosna, Clove. - mówię sama do siebie, po czym biorę się w garść i wychodzę z apartamentu.
Między mną a Cato nie zawsze było kolorowo. Z początku gardziliśmy sobą. On był moim największym wrogiem. To właśnie go najbardziej nienawidziłam. To właśnie mu chciałam udowodnić, jak silna jestem. Myślałam, że jest bezdusznym człowiekiem. Wmawiałam to sobie każdej nocy, przypominając sobie nasze przekomarzania. Z czasem wszystko się zmieniło. Zaczęłam dostrzegać w nim ludzkie odruchy. Pewnego dnia, gdy miałam może z trzynaście lat, mój świat wywrócił się do góry nogami. Głód doskwierał mi już od kilku dni. Byłam tak chora, że nie mogłam się ruszyć z miejsca. Czekałam na śmierć. Pragnęłam jej. Ale... Niespodziewanie zjawił się on. Przyszedł, mimo rzęsistego deszczu. Przyszedł, mimo tego, że dzieliło nas wiele kilometrów. Pomógł mi. I będę mu za to wdzięczna chyba do końca życia.
Wędruję spokojnie krętymi uliczkami Kapitolu, nie zważając na to, jak bardzo wyróżniam się od Kapitolińczyków. Potrzebuję odetchnąć. Odciąć się od wszystkiego, co mnie otacza. Choć na chwilę. Spacer mi w tym pomaga. Ciasne uliczki, domki wyglądające jak z piernika... Czuję się jakbym była księżniczką w bajce. Tylko gdzie się podział mój książę?
W pewnym momencie spostrzegam, że jeden budynek znacznie różni się od innych. Nie jest lukrowany, różowy, ani przesadnie zdobiony. Zwykły, szary dom, z drewnianymi drzwiami i maleńkimi oknami. Bez zastanowienia tam wchodzę.
Mrok panujący w pomieszczeniu momentalnie mnie przeraża, jednak szybko opanowuję strach. Uśmiecham się chłodno i mówię bezgłośne "dzień dobry. Jest tu ktoś?". Nie słyszę jednak odpowiedzi, więc wychodzę. Dopiero później spostrzegam swój błąd. Na ogłoszeniu na ścianie wyraźnie pisze "czynne od 22 do 6". Lekko podirytowana tym faktem wracam do apartamentu.
-Hej, Clo. - wita mnie promiennie Glimmer
-Hej, Glimm. - odpowiadam jej wymuszonym uśmiechem - Czekasz na Cato? - dopytuję, przechodząc przez kuchnię
-Oh, tak właściwie to nie. Czekam, aż się opanuje i mnie przeprosi. - zdziwiona przystaję i odwracam się do niej twarzą
-A co on ci takiego zrobił? - pytam z udawaną troską, przysuwając się bliżej blondynki
-Powiedział, że jestem panienką na jedną noc. - chlipie, a ja mimowolnie podążam do pokoju Cato
-Załatwię to z nim. - krzyczę do Glimmer, gdy stoję już pod jego pokojem
Nie opanowuję emocji. Nie chcę. Nie mogę. Nie potrafię. Jestem na niego zła, wściekła za to, co zrobił blondynce. Co on sobie w ogóle myśli? Że jak wygląda jak grecki bóg, to może upokarzać każdą dziewczynę? O nie, Cato. Tym razem posunąłeś się za daleko.
-Co ty sobie wyobrażasz, Hadley? - krzyczę, rzucając się na niego
-Też cię miło widzieć, Clove. - odpowiada, a z jego twarzy nie schodzi szczery uśmiech. Spoglądam mu prosto w oczy, jednak nie dostrzegam tam ani grama złośliwości ani arogancji. Szamotam się z nim chwilę, próbując stoczyć go z łóżka.
-Jak mogłeś to zrobić Glimmer!? - syczę, a on przewraca mnie. Teraz leżę plecami na podłodze, i to on ma nade mną pełną kontrolę.
-A od kiedy ty się z nią przyjaźnisz, co? - mruczy mi do ucha, a ja próbuję przetoczyć go na drugą stronę - Właśnie. Tak naprawdę nic cię nie obchodzi. - ręką sięga po pilota i blokuje drzwi od środka, cały czas napierając na mnie swoim ciałem
-Puść mnie. - mówię chłodno, a on bezczelnie patrzy mi prosto w oczy
-Clove... - wzdycha głośno - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - stopy przenosi na moje nadgarstki. Przejeżdża kciukiem po mojej twarzy, a ja zamykam powieki. Zmuszam się, by go teraz nie pocałować. Clove, nie! Jesteś teraz na niego zła! Jednak błękit jego tęczówek rozmiękcza moje serce. Prawda jest taka, że nie potrafię się długo na niego gniewać. I on dobrze o tym wie. - Byłem z Glimmer tylko po to, by wzbudzić twoją zazdrość. - przewracam teatralnie oczami, a on wygina kąciki ust w delikatny uśmiech - Chciałem, byś zrozumiała, że nie możesz żyć beze mnie... - wbijam wzrok w ścianę, podczas gdy on patrzy na mnie z uwagą - Ja cię dalej kocham. I nigdy nie przestanę...
~.~
Kolejny!
I jak wam się podoba?
Dziękuję za nominację do LA, niedługo się nią zajmę.
Dziękuję za komentarze i pozdrawiam was serdecznie w ten pierwszy dzień ferii ♥
PS: Kolejny pojawi się, gdy pod tym postem pojawią się trzy komentarze :3