środa, 19 sierpnia 2015
Ogłoszenie!
W ostatnich dniach na blogu wprowadzane są pewne zmiany. Dopóki nie zakończę tej modyfikacji, nie dodam kolejnego postu (chociaż jest już gotowy). Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość :)
wtorek, 18 sierpnia 2015
#8
Zbiegam do Ośrodka Szkoleniowego i witam się z Zawodowcami. James jest dzisiaj wyjątkowo mało rozmowny. To dobrze. Nie mam najmniejszego zamiaru wdawać się w kolejne przyjaźnie. Zabiję cię przy najbliższej okazji. Uśmiecham się lekko na tą myśl i odchodzę od nich. Rozglądam się po Ośrodku Szkoleniowym w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na trening. Dziś chcę ćwiczyć walkę wręcz. Zazwyczaj moim pomocnikiem był Cato, ale tutaj nie możemy "wdawać się w bójki z innymi trybutami". Jakie to naciągane! Przecież i tak będziemy walczyć o śmierć i o życie, więc czemu nie możemy zacząć już teraz sprawdzać swoje umiejętności?
Pewnym krokiem udaję się do odpowiedniego stanowiska. Czeka tam już na mnie kilkanaścioro rosłych mężczyzn. Kłaniam im się teatralnie i bez zbędnych słów rzucam się na nich. Czuję w sobie narastającą złość - to ona pcha mnie do przodu, dodaje mi siły i odwagi. Staram się trzymać postanowień czysto technicznych, czyli takich, jakich uczyłam się na szkoleniu, jednak emocje, które mną targają podpowiadają mi zupełnie coś innego. Po pewnym czasie czuję czyjeś dłonie na moich ramionach.
-Walczysz jak dzikie prosie. Musisz się opanować, zachować trzeźwość umysłu. Inaczej zostaniesz pokonana. - słyszę świdrujący baryton jednego z osiłków.
Dzięki tej kąśliwej uwadze złość jeszcze bardziej we mnie narasta, lecz mimo wszystko się opanowuję. Kiwam posłusznie głową i rozluźniam mięśnie. Powoli oczyszczam umysł ze zbędnych myśli i skupiam się na walce. Każdy mój cios jest precyzyjnie wymierzony, jednak mój przeciwnik skutecznie ich unika. Wciągam się w ten dziwaczny taniec, ze wszystkich sił starając się nie stracić koncentracji. Dopiero gdy słyszę krzyk Cato, odwracam się w jego stronę.
-Oddaj mi ten nóż! Myślisz że nie wiem, śmieciu, że go zabrałeś!? Zabiję cię, rozumiesz!? Zginiesz jako pierwszy! - odgraża się w stronę chłopaka z Szóstki.
Kilkoro mężczyzn z którymi ćwiczyłam podbiega do blondyna i odciąga go od bladego jak ściana chłopczyka. Jason jest przerażony, przez ściśnięte gardło wyrzuca, że to nie on. Odwracam się do niego plecami. Nie chcę dalej patrzyć na tą żałosną scenkę.
Do przerwy obiadowej trenuję walkę wręcz. Dostaję kilka cennych podpowiedzi, uczę się także praktycznego wciągnięcia w bójkę noża. Podczas przerwy uważnie przyglądam się każdemu trybutowi. Większość z nich jest dwukrotnie ode mnie niższa i chudsza. Są słabi, zginą zapewne podczas bitwy przy rogu obfitości. Nagle mój wzrok zatrzymuje się na niskiej dziewczynie o pięknych, bursztynowych oczach i dobrze wypielęgnowanych rudych włosach. Wygląda na zamyśloną i niezwykle mądrą. Siedzi tuż za stolikiem z przestraszonymi trybutami z Siódemki. Gdyby któryś z nas, Zawodowców, leniwie świdrował wzrokiem wszystkich Trybutów, to musiałby potężnie wytężyć wzrok, by zwrócić na nią uwagę.
-Czemu tak uporczywie patrzysz się na Finch? - ledwie słyszę cichy szept Marvela. Odwracam delikatnie głowę i odszeptuję.
-Wydaje się bardzo mądra. Może być poważnym zagrożeniem.
Marvel uśmiecha się delikatnie i również zaczyna obserwować trybutkę z Piątki. Od czasu do czasu odwraca głowę w moją stronę.
-Clove, daj spokój. Nie przeżyje dwóch dni na arenie.
-Jesteś pewny?
-Tak. - w jego głosie słyszę nutkę irytacji. Nie jestem pewna, czy Marvel ma rację. Gdyby Rudowłosa uciekła z pierwszej bitwy i schroniła się gdzieś w krzakach... Odpędzam jednak tę myśl. Szybko umrze. Musi.
-Hej, jeśli chcesz mieć pewność, to sam ją zabiję. - chełpi się chłopak.
-Chciałbyś.
Prycham cicho i delikatnie trącam go w ramię. Nagle przestaję czuć ziemię pod nogami. Zauważam, że Marvel trzyma mnie wysoko i kręci mną na wszystkie strony.
-Puść mnie! - wołam, jednocześnie śmiejąc się z niego.
-Odwołaj to, co powiedziałaś.
Żąda, a z jego twarzy nie schodzi perlisty uśmiech. Gdy patrzę na niego z tej perspektywy zauważam, że chłopak wcale nie jest brzydki. Jego kasztanowe włosy opadają na blade czoło, a intensywnie zielone oczy rzucają mi wyzwanie. Czuję jego silne dłonie na moim brzuchu i, co dziwne, wcale nie chcę ich strącać.
Jestem szczęśliwa, bo on przy mnie jest.
-Puść ją.
Na ziemię sprowadza mnie lodowaty głos Cato. Zamykam oczy i czuję, jak powoli opadam na ziemię. Słyszę nierówne pulsowanie serca Marvela, co, o dziwo, wpędza mnie w smutek.
Przestań, nakazuję sobie.
Siadam na oparciu i zaczynam jeść zupę, którą sobie nalałam. Jest pyszna, przypomina mi czasy, gdy spędzałam całe popołudnia w domu Cato i rozmawiałam z blondynem. W jednej chwili uświadamiam sobie, że to nigdy nie wróci. Już nigdy nie będzie tak, jak było. Nigdy nie zjem zupy ugotowanej przez panią Hadley. Nigdy nie usłyszę jej ciepłego głosu, nigdy nie zobaczę jej domu, nigdy nie nauczę się być tak perfekcyjną matką jak ona.
Nagle zachciałaś być matką?, kpi ze mnie moje sumienie. Ma rację. Muszę wziąć się w garść, bo inaczej... Inaczej będzie bardzo źle.
Kończę jeść i do końca treningu wyżywam się na worku wypchanym kamieniami. Mimo, że na moich dłoniach widać praktycznie kostki, nie przestaję. Wypuszczam z siebie wszystko, całą złość, radość, cierpienie... Uderzam coraz mocniej i mocniej, bólu nie czuję, wiem, że nie jestem na tym poziomie, gdy przejmujesz się bólem. Nic nie jest w stanie mi przeszkodzić.
-Starczy już, Clovie.
Tylko jedna osoba na całym świecie zwracała się do mnie w ten sposób. Tylko jedna osoba wymyśliła to przezwisko, tylko jedna wypowiadała je w odpowiedni sposób. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, kto do mnie mówi. Poznam ten głos nawet w nocy o północy, poznam go nawet, gdy będę umierała.
-Od kiedy się mną przejmujesz?
Pytam, szybko ocierając pot z twarzy. Wracam do boksowania, przyspieszam, daję z siebie najwięcej, ile mogę. Nie czuję płuc, a gardło zmieniło się w ogromną pustynię, ale to nieważne. Nic nie jest ważne. Tylko ja i worek. Tylko ja i trening. To jest moje przeznaczenie.
-Przestań się zgrywać! Mam tego dość, rozumiesz? Mam dość twoich gierek, twojego zwodzenia, twojego....
Bierze głęboki oddech i staje pomiędzy mną a workiem. Opieram dłonie o kolana i śmieję się najgłośniej, jak potrafię.
-Powiedz to. - kpię - Powiedz, czego masz naprawdę dosyć... - powoli przybliżam się do niego - Masz dosyć mnie, Caton'ie Hadley. - szepczę mu do ucha, po czym zwyczajnie odchodzę.
-Czemu tak uporczywie patrzysz się na Finch? - ledwie słyszę cichy szept Marvela. Odwracam delikatnie głowę i odszeptuję.
-Wydaje się bardzo mądra. Może być poważnym zagrożeniem.
Marvel uśmiecha się delikatnie i również zaczyna obserwować trybutkę z Piątki. Od czasu do czasu odwraca głowę w moją stronę.
-Clove, daj spokój. Nie przeżyje dwóch dni na arenie.
-Jesteś pewny?
-Tak. - w jego głosie słyszę nutkę irytacji. Nie jestem pewna, czy Marvel ma rację. Gdyby Rudowłosa uciekła z pierwszej bitwy i schroniła się gdzieś w krzakach... Odpędzam jednak tę myśl. Szybko umrze. Musi.
-Hej, jeśli chcesz mieć pewność, to sam ją zabiję. - chełpi się chłopak.
-Chciałbyś.
Prycham cicho i delikatnie trącam go w ramię. Nagle przestaję czuć ziemię pod nogami. Zauważam, że Marvel trzyma mnie wysoko i kręci mną na wszystkie strony.
-Puść mnie! - wołam, jednocześnie śmiejąc się z niego.
-Odwołaj to, co powiedziałaś.
Żąda, a z jego twarzy nie schodzi perlisty uśmiech. Gdy patrzę na niego z tej perspektywy zauważam, że chłopak wcale nie jest brzydki. Jego kasztanowe włosy opadają na blade czoło, a intensywnie zielone oczy rzucają mi wyzwanie. Czuję jego silne dłonie na moim brzuchu i, co dziwne, wcale nie chcę ich strącać.
Jestem szczęśliwa, bo on przy mnie jest.
-Puść ją.
Na ziemię sprowadza mnie lodowaty głos Cato. Zamykam oczy i czuję, jak powoli opadam na ziemię. Słyszę nierówne pulsowanie serca Marvela, co, o dziwo, wpędza mnie w smutek.
Przestań, nakazuję sobie.
Siadam na oparciu i zaczynam jeść zupę, którą sobie nalałam. Jest pyszna, przypomina mi czasy, gdy spędzałam całe popołudnia w domu Cato i rozmawiałam z blondynem. W jednej chwili uświadamiam sobie, że to nigdy nie wróci. Już nigdy nie będzie tak, jak było. Nigdy nie zjem zupy ugotowanej przez panią Hadley. Nigdy nie usłyszę jej ciepłego głosu, nigdy nie zobaczę jej domu, nigdy nie nauczę się być tak perfekcyjną matką jak ona.
Nagle zachciałaś być matką?, kpi ze mnie moje sumienie. Ma rację. Muszę wziąć się w garść, bo inaczej... Inaczej będzie bardzo źle.
Kończę jeść i do końca treningu wyżywam się na worku wypchanym kamieniami. Mimo, że na moich dłoniach widać praktycznie kostki, nie przestaję. Wypuszczam z siebie wszystko, całą złość, radość, cierpienie... Uderzam coraz mocniej i mocniej, bólu nie czuję, wiem, że nie jestem na tym poziomie, gdy przejmujesz się bólem. Nic nie jest w stanie mi przeszkodzić.
-Starczy już, Clovie.
Tylko jedna osoba na całym świecie zwracała się do mnie w ten sposób. Tylko jedna osoba wymyśliła to przezwisko, tylko jedna wypowiadała je w odpowiedni sposób. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, kto do mnie mówi. Poznam ten głos nawet w nocy o północy, poznam go nawet, gdy będę umierała.
-Od kiedy się mną przejmujesz?
Pytam, szybko ocierając pot z twarzy. Wracam do boksowania, przyspieszam, daję z siebie najwięcej, ile mogę. Nie czuję płuc, a gardło zmieniło się w ogromną pustynię, ale to nieważne. Nic nie jest ważne. Tylko ja i worek. Tylko ja i trening. To jest moje przeznaczenie.
-Przestań się zgrywać! Mam tego dość, rozumiesz? Mam dość twoich gierek, twojego zwodzenia, twojego....
Bierze głęboki oddech i staje pomiędzy mną a workiem. Opieram dłonie o kolana i śmieję się najgłośniej, jak potrafię.
-Powiedz to. - kpię - Powiedz, czego masz naprawdę dosyć... - powoli przybliżam się do niego - Masz dosyć mnie, Caton'ie Hadley. - szepczę mu do ucha, po czym zwyczajnie odchodzę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)